Otóż to 🙂
Pytanie “dlaczego?” jest mi najbliższym od dziecka. Zadawałem je notorycznie rodzicom, dopóki się nie zniecierpliwili, długopisy testowałem pisząc właśnie to słowo ;-). Potem zacząłem zadawać je sobie i szukałem odpowiedzi w świecie zewnętrznym. A jeszcze później – w wewnętrznym…
Poprzedni mój post mógł zabrzmieć negatywnie, pesymistycznie. Może niniejszy stanie się równoważnikiem tej domniemanej negacji. Zdaję sobie sprawę, że odbiór jest rzeczą bardzo indywidualną. Szanuję i staram się zrozumieć każdy sposób odbioru tego, co napisałem lub powiedziałem. Moją intencją nie jest zasiewanie smutku, zwątpienia ani poczucia winy. Większość z tego, co tutaj piszę to WSADZANIE KIJA W MROWISKO. Mądre i pracowite mrówki same zrobią z kijem, co chcą 😉
Uwielbiam asztangę. Po raz kolejny to napiszę. 8 lat minęło, a ja wciąż uwielbiam tę praktykę. W niej odnalazłem drogę do prawdziwej Wolności i Szczęścia, dzięki niej odczuwam Radość bez powodu! Popełniłem kiedyś taki tekst: Dlaczego Ashtanga? i tutaj nie chcę się powtórzyć, a jedynie uzupełnić.
Ćwiczenie prostych sekwencji winjas wystarcza mi by odkryć prawdę o sobie samym (czyli de facto o Wszechświecie), a na zewnątrz, do Świata i Ludzi wyjść otwarcie, z uśmiechem i miłością. Dlaczego tak mogę? Bo się bawię! Jak dziecko bawię się swoim ciałem, swoim odczuwaniem. 99% zabawy. Czasami trochę mniej, ale… kto to zmierzy? Czy jest 99 czy 75 – doesn’t matter. Chodzi o to, żeby się rozluźnić i oddychać, bo inaczej żyłka pęknie 😉
Asztangajoga to praktyka dla każdego, niezależnie od wieku i kondycji fizycznej. Jedynym ograniczeniem jest lenistwo = niechęć do wyjścia ze swojej strefy komfortu. Słyszałem o ludziach bez nóg, którzy ćwiczą według tej metody. Przecież nie chodzi o to, by podręcznikowo wykonać asanę. Raczej o to, by poczuć pewien ruch w ciele/umyśle, poczuć w tym ruchu przestrzeń, swobodę, wolność. Dla przykładu, nikt nie będzie sztywnych pleców przeginał za wszelką cenę do głębokiego mostka (zresztą już samo określenie “odgięcia do tyłu” jest mylące – lepiej myśleć “otwarcia przodu”).
Wiele osób poszukuje guru. To bez sensu. Na zewnątrz nie ma guru, nie ma ideałów. Prawdziwe guru mamy w sobie. Inni ludzie mogą co najwyżej pomóc do niego dotrzeć. Poznając bliżej swoje autorytety – osoby, w które byłem wpatrzony jak w obrazek, przekonałem się, że są zwykłymi ludźmi. Jadają hamburgery i robią kupę. Jezus Chrystus też prawdopodobnie robił kupę. Głowy nie dam, bo mnie przy nim nie było, ale podejrzewam, że był człowiekiem z krwi i kości.
Wracając do tematu – praktyka własna w zupełności mi wystarcza. Jest jak panaceum. Chętnie dzielę się tym doświadczeniem, z wielką przyjemnością robię, co w mojej mocy, aby inni też mogli doświadczyć wolności od guru i lekarzy. Ale czy muszę prowadzić zajęcia? Nie muszę! W zanadrzu mam kilka innych talentów i umiejętności. Pracy dookoła jest mnóstwo.
Dzisiaj np. na Led Class zastałem 3 osoby. Nawet się trochę zdziwiłem, bo warunki meteorologiczne (te “obiektywne”) sprzyjały, by się wybrać na zajęcia. Z ekonomicznego punktu widzenia 3 to mało, ale z mojego punktu – bardzo dużo, bo to bardzo ważne osoby. Dlatego, że przyszły. Oczywiście, jeśli tylko tyle osób chce ćwiczyć na Serii Prowadzonej, to z punktu widzenia szkoły zajęcia te wcale nie są potrzebne i zostaną usunięte, albo instruktor jest nieodpowiedni i zostanie zastąpiony. Życie jest proste 🙂
“Wczoraj na porannym majsorze spotkałem się ze zdziwieniem nowej osoby: ?Myślałam, że będą normalne zajęcia?. Ha! No właśnie ? jakie są ?normalne zajęcia? jogi w powszechnym rozumieniu?”
“To brzmi jak segregacja” 😕 Nie praktykujesz masjor to spadaj na inne zajęcia po południu albo w sobotę na PSP tu miejsce dla prawdziwych asztangowców a nie dla laików. A może ktoś nie jest wtajemniczony w poszczególne asany i oddechy i woli jak mu to pokarze ktoś tak miły i sympatyczny jak Ty Michale. 😀 Może ta osoba nie jest tak obryta w asanach jak inne osoby które praktykują od roku, pół roku. 😛
To właśnie znaczy coś całkiem przeciwnego! 🙂
Aniu, cieszę się, że napisałaś ten komentarz. On daje mi do myślenia, jak mogą być odbierane teksty, które tu piszę.
Moja intencja jest następująca:
Nie praktykujesz majsor? Spróbuj. Zacznij niezależnie od swojego doświadczenia. Wtedy nauczysz się najwięcej i we właściwym dla siebie tempie. Ktoś niewtajemniczony zostanie wtajemniczony – ja chętnie pokażę, od tego jestem na tych zajęciach. A “obrycie w asanach” czasem bardziej przeszkadza niż pomaga, bo łatwiej nauczyć się od podstaw niż zmienić nawyk.
Już raczej PSP jest dla osób z dłuższym stażem, ale nie dlatego, że istnieje jakaś “segregacja”, tylko ze względów bezpieczeństwa, dla dobra ćwiczących. Na PSP chcemy zachować płynność, rytm. Tam nie ma czasu ani miejsca na naukę nowych rzeczy. Za to na majsor – jak najbardziej są!
Z kolei na popołudniowych zajęciach ogólnych ta nauka to masówka, a przecież każdy z nas jest inny i potrzebuje innych wskazówek 🙂
Pozdrawiam ciepło,
eM
Wesołych Walentynek 😆
Pięknie dziękuję, były nawet bardzo wesołe 🙂
Pamiętam mroźny styczniowy poniedziałek, kiedy trafiłem na zajęcia majsor, to było moje pierwsze zetknięcie z asztangą. Jako osoba bez uprzedzeń tę formułę ćwiczeń przyjąłem za standard. Bardzo przypadła mi do gustu, i stąd wychodząc z pierwszej sesji na odchodne rzuciłem nie “cześć” a “do jutra”.
Wcześniej chodziłem na zajęcia z jogi kundalini, wszystkie miały charakter sesji prowadzonej. Cały czas miałem wrażenie, że coś robię nie tak, żeby swoje obawy potwierdzić musiałem albo zapytać nauczyciela po zajęciach, albo pogrzebać samemu w internecie/książkach – nietrudno zgadnąć które rozwiązanie bardziej motywuje i przynosi lepsze efekty. Po pewnym czasie trafiłem na jednorazowo zorganizowane kilkugodzinne warsztaty, i tam dopiero miałem okazję dopracować technikę. Pomyślałem wtedy – “szkoda, że nie jest tak na każdych zajęciach”.
Tak więc myślę, że tego rodzaju obawy spokojnie są rozwiewane w trakcie pierwszych zajęć. Oczywiście, dużo zależy od osoby prowadzącej – wszak jest to dla niej wygodna forma do zlekceważenia tematu i zajęcia się w międzyczasie swoimi sprawami. Michał znajduje jednak czas dla każdego, przy 5 osobach wije się jak bąk 😉 a szczególną uwagę przykłada względem osób stawiających pierwsze kroki. I w związku z tym na odchodne z pierwszych zajęć po prostu wypada powiedzieć “do jutra” :]
Dzięki Arku za informację ale ja jak czegoś sama nie umiem, to nie idę gdzie mnie nie chcą, pójdę tam i nie będę wiedziała co i jak po czym zrobić 😐 Będę stała jak sierota i przyglądała jak inni praktykują.Unikam sytuacji w których czuję się nie komfortowo. A co do zajęć w tygodniu z asztangi jestem z boku i niczym się nie wyróżniam. Jestem jak inni ( jak większość innych osób) anonimowa 😛 Jestem niewidzialna w tłumie i nawet jak popełnię gafę to i tak tego nie widać.
Może Michale kiedyś się odważę przyjść na twoje zajęcia poranne. 😀 Wstanie o tak wczesnej porze nie stanowi problemu dla mnie.
Póki co zostaje w ” ogólnej masówce”
Pozdrawiam cieplutko.
Nasze ego obawia się oceny. To zrozumiałe, ponieważ samo ocenia i wartościuje. Taką ma rolę. Jest potrzebne, bo nadaje życiu strukturę, punkt odniesienia. Ale w rozwoju przeszkadza.
Dzięki jodze chcemy przyjrzeć się mu, zrozumieć je, zaakceptować i… odłączyć! Stanąć na chwilę “obok samych siebie”. Wtedy się okazuje, że “gafy” nie istnieją. Zwłaszcza na zajęciach jogi. Cokolwiek robimy, ma swoją przyczynę i sens.
Praktyka jogi to konfrontowanie się z poczuciem dyskomfortu, a nie unikanie go 🙂 a najlepszym stanem do rozpoczęcia praktyki jest bycie jak pusta szklanka, bez wiedzy i oczekiwań. Wtedy spływa deszcz błogosławieństw. Pozdrowionka 🙂
Zgadzam się, że mamy w sobie duży potencjał, tak rozumiem “guru w sobie”, natomiast od nauczycieli oczekuję profesjonalizmu i ciepłego podejścia, pomimo, że każdy jest tylko człowiekiem.Też nie wymagam doskonałości ani od siebie ani tym bardziej od innych. Zasadnicza różnica między “guru” we mnie czy w innych a Panem Jezusem oczywiście tkwi w Boskiej naturze Pana, który zawsze był i jest doskonały, idealny i bezbłędny. Nie lubię prostackich wyrażeń, ale oczywiście Pan Jezus będąc na Ziemi miał wszystkie ludzkie potrzeby i czynności fizjologiczne a mimo to był i jest Bogiem a nie guru. Polecam Ewangelię Św. Jana.
Jeśli chodzi o asztangę, to lubię ją, pomaga mi fizycznie i psychicznie , daje mi energię i uczy szacunku i pokory do siebie, nie skupiam się tak bardzo na tym czy jestem na prowadzonej czy na majsor, uważam, że na każdej są zalety i wady. Skupiam się na sobie i na nauczycielu i ciesze się, że mam tak dobrych instruktorów 🙂
Dzień, godzinę i rodzaj zajęć wybieram w zależności od swojego wolnego czasu, samopoczucia i nastawienia. Kiedy pracuję od świtu do wieczora a bywa taka konieczność, to siłą rzeczy wybieram to, co jest możliwe, albo ćwiczę w domu a kiedy nie mam pracy, to wolę zajęcia przedpołudniowe, kiedy jest mniej osób, luźna szatnia, świeższe powietrze na sali. Więc nie zawsze decyduje “nieodpowiedni nauczyciel” o tym, że jest mała obsada na zajęciach, ale np. wolny czas. Spróbuj Michale pomyśleć, że nie każdy ma tak dobrą sytuację zawodową jak Ty a czasami nawet musi robić to czego nie lubi.
Malutka dygresja, ale męczy mnie – byłabym naprawdę wdzięczna, gdyby każdy instruktor po skończeniu zajęć przewietrzył salę i gdyby była taka kolejność: kończymy, wychodzimy, wietrzenie i dopiero wchodzi kolejna grupa!!! Niestety, niby to jest oczywiste a w praktyce jednak pchamy się na siebie i oddychamy potem. Sądzę, że należałoby zrobić kilkuminutowy odstęp pomiędzy zajęciami.
Miłego dnia,
Adela
Boska natura tkwi w każdym człowieku. Wszyscy jesteśmy doskonali. Tego nauczał Chrystus. Pokazywał drogę do Wolności, podobnie jak czynili to ówcześni bramini, jogini i kahunowie, od których czerpał nauki. Jego przekaz został wypaczony, bo założyciele Kościoła musieli mieć władzę nad owieczkami. Przez 2000 lat utarło się, że my – ludzie jesteśmy ułomni, a on – bezbłędny panuje nad nami. Prosta droga do zniewolenia. Chrystus nie chciał się wyróżniać. To inni go wyróżnili, wynieśli na piedestał i wykorzystali jako symbol światowej instytucji kontroli. Ewangelie zostały napisane tak, żeby Kościołowi było wygodnie.
Sytuacja zawodowa to nie jest przypadek, prezent od życia, zrządzenie losu. Ja swoją osiągnąłem krok po kroku, mając wizję, bliższe i dalsze cele oraz głębokie poczucie sensu tego co robię. Mogłem zostać tam, gdzie byłem, zarabiać 5 tys. zł miesięcznie w spokoju ducha jako programista, albo dużo więcej, gdybym piął się po szczeblach “kariery”. Wygodne krzesełko, klawiatura, kawka, projekt, po pracy reset – można iść na zabawę, 2 razy w roku porządny płatny urlop, odrobina stresu tylko gdy zbliżał się termin. Ale zdałem sobie sprawę, że ta droga to ślepa uliczka. Za 50 lat nie odkupię swojego zdrowia, swojej wolności.
Czy mam dobrą sytuację zawodową? Z zewnątrz może ona wyglądać ładniej niż od środka. Na razie jestem ciągle w biegu, wiecznie na cenzurowanym i staram się o to, co dawniej załatwiał pracodawca. Cieszę się gdy w miesiącu zarobię 2/3 tego co kiedyś.
Oczywiście większość momentów jest cudowna! Zwłaszcza praca z osobami, które widuję na zajęciach regularnie. Są pełne zaangażowania i radości. Robię wszystko co w mojej mocy, żeby im nieba przychylić. Poza nimi zdarzają się “klienci” z typowo zachodnim podejściem “płacę – wymagam – oczekuję od instruktora, oczekuję od sali itp”. Praca w atmosferze takiego nastawienia nie należy do przyjemnych i wymaga ode mnie mnóstwa energii.
Zgadzam się w kwestii braku wolnego czasu i dogodnych warunków, ale dla chcącego nic trudnego. Zawsze można dopasować plan dnia. Czy jest mi łatwo wstawać o 4:30? Wstaję i ćwiczę, bez spekulacji. Metoda asztangajogi polega nie na tym, żeby wykonywać jakieśtam asany w ustalonej kolejności, tylko na tym, żeby robić to codziennie. Nie potrafię tego wyjaśnić słowami, ani zrozumieć intelektem. Można to zrozumieć doświadczalnie, ćwicząc przez co najmniej 40 dni z rzędu. Mnie już nikt nie musi przekonywać, że to działa, ja z kolei nie zdołam przekonać kogoś, kto nie spróbował takiego ciągu przynajmniej raz w życiu.
W pewnym momencie warunki zewnętrzne przestają mieć znaczenie. Liczy się tylko praktyka. Ludzie przemierzają tysiące kilometrów, żeby ćwiczyć u Sharatha Joisa, nawet bardzo stłoczeni – niektórzy mają miejsce na shali w bezpośrednim sąsiedztwie latryny. I szczęśliwi są, że w ogóle mogą tam być 🙂
Pozdrawiam, eM
Z tą latryną to Ty tak na poważnie?…Na szczęście w stolicy mamy co najmniej kilkadziesiąt miejsc w ośrodkach, szkołach i klubach, w których można praktykować jogę i to w dobrych warunkach. 😛 Jeśli chodzi o naukę Jezusa, to nadal zachęcam do sięgnięcia do źródła.
Mam nadzieję, że nie zaliczyłeś mnie do taakich “klientów” , bo powiało chłodem 🙁
Adelka
Poważnie! Znajoma wróciła niedawno z Majsuru i opowiadała, że ćwiczyła przy samym kiblu. Nie wiem, jakie tam mają ściany/przegrody, ale nie wątpię, że można poczuć zapachy i słyszeć odgłosy ;-). To uczy pokory i cierpliwości. Z czasem nauczyciel daje studentowi coraz wcześniejszą godzinę praktyki, a co za tym idzie – wygodniejsze miejsce na sali. Niektórzy przez 3 miesiące dzień w dzień przychodzą zanim dostąpią takiego zaszczytu 🙂
Nie zaliczyłem Cię do “klientów”, Adela (dlaczego tak się podpisujesz?). Oni mają swoje przyzwyczajenia, “wiedzą lepiej” jak powinny wyglądać zajęcia, wymagają i grymaszą. Na szczęście to sporadyczne przypadki i już nauczyłem się podchodzić do nich z empatią. Tłumaczę sobie, że przecież nie znam ich historii, nie mam prawa niczego na ich temat zakładać. Może w życiu takiej osoby zdarzyło się coś smutnego, a może po prostu ma za sobą fatalny dzień?
Pozdr 🙂 eM