Wrażenia na gorąco jednej z uczestniczek inauguracji asztangajogi w pewnym fitnesklubie:
– Po pierwsze: dlaczego nie było muzyki? Dopiero na końcu puściłeś. Pierwszy raz w życiu jestem na jodze bez muzyki.
– A wcześniej gdzie chodziłaś? Też do klubu fitness?
– Nie, do szkoły jogi, w Londynie. Tam stwarzali klimat – były świece, kadzidełka. Wprowadzali w nastrój – przez pierwsze 5 minut mówili “jesteś białą kartką, wszelkie problemy zostały za drzwiami, poczuj, jak się uwalniasz” itp. A tu weszłam z ulicy, trochę spóźniona, fakt, ale nie zdążyłam ochłonąć i już były ćwiczenia. Zabrakło mi też odpoczynku między asanami. Ledwo jedna się skończyła, już następna. Cała się spociłam. No i te wszystkie pozycje odwrócone. Pewnie zauważyłeś, że nie robiłam, bo mam nadczynność tarczycy. Poza tym nie lubię ich. Nie znoszę jak mi krew napływa do głowy.
[singlepic id=25 w=320 h=240 float=right]Cóż, zajęcia poprowadziłem w duchu asztangi z myślą o osobach początkujących, ale jak widać nie sposób dogodzić wszystkim. A może przyjąć tę prawdę, że klient – nasz pan, płaci – wymaga, przeprowadzić ankietę “Jaką jogę lubisz najbardziej?”, taką przygotować, nazwać “Yoga”, polać lukrem i dopiero sprzedawać?