Re: “Dlaczego już nie ćwiczę ashtanga jogi?” – wstęp

Urdhva Dhanurasana, Michał Kudzia, fot. Robert Laska

Wiele bym dał, żeby sobie przypomnieć dokładną datę. Mógłbym tego dnia każdego roku zapalić uroczystą świeczkę obok maty. Pamiętam, że było to mniej więcej w połowie marca 2005. Wtedy po raz pierwszy przestąpiłem próg Astanga Yoga Studio.

Przedwojenna kamienica w Warszawie przy ulicy Żurawiej, dwie bramy z domofonem, strome, śliskie drewniane schody na III piętro i oto jest – szkoła jogi urządzona w niedużym mieszkaniu. Zapłaciłem za jednorazowe wejście z zamiarem spróbowania jogi dynamicznej.

Na sali podszedł do mnie Radek Rychlik. Zapytał czy znam asany, kazał używać szumiącego oddechu, zaciskać zwieracze i trenować Powitanie Słońca A. Inni ćwiczyli coś obok na swoich matach. To były zajęcia majsor, choć wtedy jeszcze nie znałem tej nazwy. Spodobało mi się. Wykupiłem karnet na 4 wejścia. A potem na 8. A potem już przychodziłem bardzo często przez 6 kolejnych lat – do końca istnienia szkoły w tamtej lokalizacji…

W zeszłym miesiącu portal joga-joga.pl opublikował artykuł dyskredytujący zdrowotne walory asztangawinjasy. Woda na młyn tych, którzy bez powodzenia spróbowali tej metody i zarazem niezły straszak na osoby, które biorą ją pod uwagę, ale póki co wahają się. Tekst napisał Radek Rychlik we własnej osobie. Zbombardował asztangę. Zostały zgliszcza.

W internecie zawrzało, a portal dolał oliwy do ognia płacąc fejsbukowi za powiększenie (i tak już szerokiego) kręgu potencjalnych odbiorców. Przyczyn tego gwaru jest kilka.

Przede wszystkim autorytet autora. Radek z choinki się nie urwał. Jest znany w środowisku. Cokolwiek napisze, wzbudza kontrowersje i zawsze intryguje. Ludzie przeczytają, choćby z ciekawości, jak opiniotwórczą gazetę. Bo to fachowiec. Studiował anatomię, fizjologię i dziedziny pokrewne. Dysponuje gruntowną wiedzą. Potrafi naukowo uzasadnić swoje tezy.

Sama sucha wiedza jednak może nie mieć wystarczającej siły przekonywania. Lepiej działa, gdy jest poparta umiejętnościami. I tu też punkt dla Radka. 8 lat temu, kiedy polscy ashtangis jeździli z nocnikami pod szafą (miałem fajny granatowy nocnik), on jako gość specjalny warsztatów Basi Lipskiej prezentował przejście od Pincha Mayurasana do Karandavasana i z powrotem (vinyasa z Drugiej Serii). Czynnie badał asztangę na sobie, zanim cokolwiek negatywnego o niej powiedział. A krytyka z ust kogoś, kto wniknął w system, brzmi wiarygodnie i w odróżnieniu od zwykłego hejterstwa jest traktowana poważnie (patrz np. niedawna notka na blogu byłego pracownika Empiku, obnażająca wewnętrzną słabość renomowanego księgarnianego giganta). Na dodatek ta jest konstruktywna: Ashtanga “be”, ale nie zostawiam was na lodzie. W zamian proproponuję jogę funkcjonalną.

Uwagę przykuwa ton wypowiedzi. Pełno w niej kategorycznych, bezwzględnych i mocnych zwrotów, takich jak “prędzej czy później każdego“, “niszczą stawy”, “prowadzą do zwyrodnień” itp. Autor odwołuje się do jednej z podstawowych, uniwersalnych wartości – zdrowia, malując czarno-biały krajobraz: “wadliwe”, “szkodliwe”, “problemy”, co mimowolnie wywołuje niepokój (bo któż nie jest zainteresowany dobrym zdrowiem?).

Jednocześnie artykuł napisany jest w eleganckim stylu, bez atakowania kogokolwiek. Mało abstrakcji, dużo konkretów. Rzeczowo, przejrzyście i zrozumiale. Za jednym zamachem Radek odpowiedział na pytania dlaczego już nie ćwiczy. A teraz ludzie pytają nauczycieli asztangi, czy trzeba się bać…

Poczułem niejako obowiązek odnieść się do jego tekstu, ponieważ mnie również pytają. I sam siebie pytam: dlaczego wciąż ćwiczę? Cóż, może jestem masochistą.

A może inne powody. Odpowiem z perspektywy własnego doświadczenia, czyli 4000 godzin spędzonych na macie i przeszło 120 tysięcy powtórzeń sekwencji ruchowej “opartej o wadliwy wzorzec”.

Ludzie różnią się między sobą, począwszy od budowy ciała, przez charakter i mentalność, na światopoglądzie skończywszy. Z powodu tych różnic wybierają różne zajęcia w życiu.

Radek poznał asztangę mając 20 lub 21 lat. Nie znam jego sportowej przeszłości, ale na ścieżce asan robił postępy błyskawiczne. W czasie krótszym niż 6 lat opanował Primary&Intermediate Series i fizycznie był w stanie wykonać większość (wszystkie?) pozycji z Advanced A. Nie wiem, czy praktykował tę Serię. W każdym razie, jak pisze, nabawił się kontuzji. Miał też nieprzyjemne doświadczenia z nauczycielami. Wreszcie zaczął szukać błędów systemowych. A kiedy ktoś bardzo chce coś znaleźć, prędzej czy później znajdzie

Ja zacząłem w wieku lat 28. To czyni różnicę. Ćwiczyłem z mniejszą niż 20-latek ambicją, z większą natomiast rezerwą traktowałem nauczycieli. To przecież tylko ludzie. Nie wiedzą wszystkiego. Często próbują zgadywać zamiast otwarcie powiedzieć “nie wiem”. Jeśli nauczyciel jest mało przekonujący lub jego słowa/metody nie sprawdzają się w Twoim przypadku (i, co gorsza, nie znoszą sprzeciwu) – znajdź innego. W 80% słuchaj siebie. Dla nauczyciela zostaw najwyżej 20%. Ta dewiza mi pomagała.

Poza tym miałem za sobą 10 lat intensywnych, czasem morderczych, treningów, głównie koszykówki. Znałem słabe i mocne strony swojego organizmu, jego zdolność do wysiłku. Potrafiłem wyczuć moment, kiedy należy powiedzieć “stop”. Potrafiłem i nadal potrafię bawić się ćwiczeniem, nie brać go za bardzo na serio. Może dlatego po 10 latach praktykowania asztangawinjasy wciąż tkwię gdzieś w środku Drugiej Serii. Ale przynajmniej bez poważnych kontuzji. I czuję się tu dobrze. Nigdzie mi się nie spieszy. Różne ciała w różnym tempie adaptują się do zmian, w tym także – do nowych pozycji jogi…

Postanowiłem podzielić swoją wypowiedź na 3 części, bo jest długa, a nie chcę Cię zanudzić. To oznacza c. d. n.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *