(tłumaczenie artykułu Genny Wilkinson-Priest z Elephant Journal)
Stanie na rękach.
Najczęściej jutiubowana, fejsbukowana, istagramowana asana ze wszystkich. Istnieją setki odmian – Skorpion, z Lotosem, z zaplątanymi nogami, na jednej ręce!
Dlaczego jesteśmy nimi tak bez końca zafascynowani?
Wyglądają imponująco. I wyzwalają w nas wszystkich wewnętrznego dzieciaka. Tak, są zabawne. Ale o co w nich chodzi? Czy jeszcze powinniśmy je robić?
Stawanie na rękach może służyć do budowania siły zarówno górnych partii ciała jak i centrum (core). Może poprawiać nastrój, gdyż zwiększony dopływ krwi do mózgu daje efekt ekscytacji. Są tacy, którzy pozostają przy tych korzyściach, oraz nieliczni inni, którzy w swojej praktyce zaszli na tyle daleko, że potrzebują większych wyzwań fizycznych do stworzenia środowiska, w którym muszą pracować nad utrzymaniem równego, gładkiego oddechu.
Ale jest jeden minus – duży.
Stania na rękach są pułapką dla ego (mogę stanąć na rękach, więc jestem). Widziałam rosnącą obsesję nimi wśród uczniów mierzących “sukces” danego dnia praktyki tym jak długo mogą utrzymać solidny handstand. Pozostali, którym brakuje siły górnego ciała, by odwrócić się do góry nogami na rękach, przyglądają się bezradnie, mylnie przyrównując tę pozycję do zaawansowanej jogi.
Niektórym uczniom w całej praktyce chodzi tylko o tę pozycję, która wówczas staje się ogromnym rozpraszaczem. Nie jesteś zakorzeniona/y w obecnej pracy nad Pratjaharą (wycofaniem zmysłów), gdy wykonujesz Salabhasana. Zamiast tego myślisz z wyprzedzeniem “czy pod koniec praktyki będę w stanie utrzymać się na rękach?”
Potem spędzasz nad nimi przesadnie dużo czasu, wyczerpując się w tym procesie i zabierając też czas nauczycielowi, by przypilnował cię za każdym razem.
Lekcje Bhagawadgity o nieprzywiązywaniu się zostają stracone, kiedy umysł pada ofiarą gloryfikacji stania na rękach.
Wygląda na to, że handstand w tradycji Asztangi stał się nową Chakra Bandhasana. Kiedyś pewnym (cichym) uznaniem zaczęto obdarzać osoby potrafiące złapać za pięty w odgięciu do tyłu. Obecnie to samo dotyczy Viparita Chakrasana, zwanej potocznie tik-takami – sekwencji, w której podnosisz się do stania na rękach, opadasz do tyłu stopami na podłogę (mostek) i wracasz tą samą drogą do pozycji wyjściowej.
Asztanga ma być praktyką duchową, ale jesteśmy tylko ludźmi, a więc istotami podatnymi na uleganie myślowej pułapce mierzenia samych siebie w praktyce jogi. Przyznajmy to. Wszyscy chcemy następną pozycję. A po niej jeszcze jedną.
I oczywiście stanie na rękach.
Faktem jest, że niektórzy z nas nie powinni ich wykonywać. Jeżeli uczeń już jest silny i ma spięte barki, budowanie dodatkowej siły przy pomocy stawania na rękach jest szkodliwe. Ucierpią pozycje takie, jak Marichyasana D, Kapotasana i Kurmasana. Sharath Jois zwrócił na to uwagę podczas ostatniej konferencji w Majsurze, dodając, że wszyscy mamy różne typy ciał – niektórzy mają naturalne odgięcia do tyłu, jedni są elastyczni, drudzy – silni, tj. niektórzy powinni wykonywać handstands, niektórzy – nie powinni.
Nawet więc jeśli osoba ukończyła Drugą Serię i Trzecią Serię, stanie na rękach może być dla niej całkowicie nieodpowiednie. Potrzebny jest zdolny i doświadczony nauczyciel, by zdecydować, kto ma podchodzić, a kto – nie podchodzić do stania na rękach.
Nauczycielowi potrzeba też wystarczająco dużo siły psychicznej, by odmawiać uczniom ze świadomością, że mogą oni sobie znaleźć innego – dowolnego, który pozwoli im stawać na rękach.
W jodze chodzi o przekraczanie ego. Nieliczni z nielicznych mogą wykorzystać stanie na rękach do tego celu.
Ale zbyt często ta umiejętność pozostaje niczym innym, jak tylko pokazem.
(tłumaczenie artykułu Genny Wilkinson-Priest z Elephant Journal)