Oczywiście tekst Radka Rychlika nie przeszedł bez echa. Wkrótce po jego ukazaniu się przeczytałem “oficjalne” odpowiedzi Artura Wiśniewskiego i Basi Lipskiej (chronologicznie). Oboje dziękowali autorowi za przeszłość. Fajnie, dla mnie również jego wkład w rozpowszechnienie asztangi był nieoceniony, ale dzisiaj jest dzisiaj. Dzisiaj dziękuję mu za teraźniejszość.
Radek włożył kij w mrowisko. Dał w ten sposób do myślenia, publicznie zasiał wątpliwości, których nikt nie podjął się publicznie rozwiać. A pytania i wątpliwości są konieczne, ponieważ stymulują rozwój. Otwarty umysł zadaje pytania. Sobie i innym.
Jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie muszę bronić asztangi za wszelką cenę. Mam w ręku konkretny fach, stabilniejszy i lepiej płatny niż prowadzenie zajęć. Nie ciąży na mnie marketingowa presja utrzymania szkoły. To ułatwia mówienie i pisanie o mankamentach techniki albo ciemnych stronach jogowego biznesu, który coraz lepiej poznaję od kuchni. Obecnie szafuje się pojęciem “joga”. Można je wstawić gdziekolwiek i dopasować do własnych potrzeb. Nauczyciele, szkoły, branżowe pisma używają chwytów zapożyczonych z pozostałych gałęzi gospodarki, by przyciągnąć i zatrzymać “klienta”. Ma to swoje plusy i minusy. Plusy takie, że dziedzina się popularyzuje, a minusy takie, że nie wiadomo, kogo słuchać.
Zostałem przy asztandze, bo na mnie działa. Ale nie na wszystkich musi. Dlatego nikogo nie namawiam. Skuteczność jest miarą prawdy. Jeżeli coś okazuje się skuteczne w twoim przypadku – znalazłaś/eś swoją prawdę i przy niej zostań.
Joga Funkcjonalna też jest super, tylko czegoś mi w niej brakuje, żebym się zaangażował na dłużej. Profesjonalnie przygotowane i dobrze technicznie prowadzone zajęcia, owszem. Korzystam z nich, uzupełniam warsztat, polecam spróbować. Ale nie czuję się po nich tak swobodny, otwarty i radosny jak po “swojej” praktyce (magia endorfin). Czuję się zdrowy fizycznie, jak po solidnej ogólnorozwojowej lekcji WF. Poza tym w tej metodzie nie dostrzegam systemu, struktury, dalekosiężnego planu. Czyli tego, co oferują Serie AVY.
Niewątpliwą zaletą Serii jest to, że… istnieją. Naprawdę, nie nabijam się. Ludzie potrzebują oparcia w czymś stałym, potrzebują gotowego (prostego!) przepisu, potrzebują punktów odniesienia, żeby się określić: “gdzie jestem, w jakim kierunku zmierzam, co za mną, co przede mną, jak się czuję dzisiaj w porównaniu do wczoraj i dnia sprzed roku wykonując to samo ćwiczenie” itp. Oprócz tego natura przez tysiąclecia przyzwyczaiła nas do stałego rytmu, do powtarzalności zjawisk. Mamy je we krwi, jesteśmy uzależnieni.
Konstrukcja Asztangawinjasy tego wszystkiego nam dostarcza. Ta metoda jest usystematyzowa. Jeśli komuś nie służy, stanowi dobry punkt wyjścia do czegoś innego.
Dlaczego Serie wyglądają tak, a nie inaczej? Skąd się wziął dobór asan i kolejność ich ułożenia? Konia z rzędem temu, kto zna odpowiedź. Poznałem wyrywkowe wytłumaczenia od różnych nauczycieli, niektóre zależności sam odkryłem, ale nie jestem w stanie podać genezy całości, ani tym bardziej uzasadnić każdy jej element. Kupiłem ją w ciemno, na wiarę. Opłaciło się. Czasem sobie myślę, używając porównania do ironicznych słów Churchilla, że ashtanga jest jak demokracja – może nie idealna, ale lepszego ustroju nie znalazłem.
Największym zarzutem wydaje mi się stwierdzenie, że Krishnamacharya stworzył serie asztangi na pokaz i “nie traktował tej praktyki jako czegoś rekomendowanego dla wszystkich, ani zalecanego długoterminowo”. Nie wiem jak się do tego odnieść. Skoro tak rzeczywiście było, dlaczego te sekwencje przetrwały do dziś? Czyżby istniało tajemnicze lobby podtrzymujące je sztucznie w celu wspierania swoich interesów, a miliony ćwiczących znajdowało się pod tak silnym jego wpływem, że nie są w stanie zorientować się, co im szkodzi?
Prawda pewnie leży gdzieś pośrodku. Trochę show było potrzebne na zachętę, lecz nadrzędnym celem Krisznamaczarii, a później K. P. Joisa było uzdrawianie za pomocą jogi.
I myślę, że podobny cel przyświeca Radkowi. W komentarzach pod artykułem zarzucano mu wykorzystanie przestrzeni portalu do promowania swoich zajęć. Nawet jeśli tak było, popieram, bo zapracował sobie na to. Ale nie wierzę, że był to główny motyw. Trochę Radka poznałem. Z tego “trochę” wynoszę przekonanie, że jego intencje są czyste, a podstawową wartością jest pomaganie innym przez dzielenie się wiedzą i doświadczeniem. Przynajmniej ja zawsze czułem się zaopiekowany (choćby troskliwymi uwagami “Michał, za bardzo się wyginasz w lędźwiach!”) 🙂
Tacy jak on – pionierzy, odkrywcy i poszukiwacze lepszych rozwiązań zawsze będą przecierać szlaki. Od nich pochodzą pomysły. Pozostała większość to naśladowcy, którzy się “inspirują” podążając za pierwszymi odważnymi. Tylko patrzeć, jak za kilka lat, kiedy usprawni swoją metodę, sprzeda szkołę Jogi Funkcjonalnej koleżance 😉 i rozpocznie nowy trend 🙂