Wakacyjny romans albo związek na resztę życia

Wybór należy do Ciebie.

Wracam ze stolicy Wielkopolski. Jeszcze widno, przedział luźny, szyby w pociągu duże = jest swoboda, mogę pisać przy świetle dziennym. Mogę pisać! Rzadka okazja, korzystam więc łapczywie z darowanego czasu.

Tę sobotę od dawna miałem zarezerwowaną w kalendarzu: Basia Lipska-Larsen, Druga Seria Prowadzona. Takie moje małe święto. Wstałem więc skoro świt i pojechałem.

Poznań ukazał mi się sympatycznie obdarty i pstrokato kolorowy. Ładny. W dzielnicy, którą szedłem, ceglane nieotynkowane przedwojenne domy przeplatają się z 10-piętrowymi wizytówkami socjalistycznej mieszkaniówki oraz nowoczesnym budownictwem, gdzie każdy projekt chce przyćmić resztę swoją oryginalnością. W tym miszmaszu dużo zieleni i wszystko jakoś współgra. Studio Namaste Yoga skromnie schowane w podwórzu. Śliczne, estetyczne, przestronne, wygodne.

Studio Namaste Yoga, Poznań

U Basi na warsztacie – tłum. To akurat nie dziwi. Miłe zaskoczenie budzi natomiast fakt, że na prowadzoną Intermediate Series czeka w gotowości przeszło 20 mat (polscy ashtangi wciąż idą dalej, fajnie). Dla większości uczniów na sali było to zupełnie nowe doświadczenie. Mocne doświadczenie, podsumowane przez nich w trakcie końcowej wymiany wrażeń jednym słowem: “hardcore”.

Skąd więc tak liczna grupa chętnych na te zajęcia? Osobowość nauczycielki przyciąga – to raz, ale przyciąga również jej sposób przedstawiania rzeczywistości. Basia nawet najtrudniejszych rzeczy uczy tak, jakby u każdego były wyssane z mlekiem matki (“teraz lewa nóżka w lotus i wdech, skok!”). Na mnie ten styl działa bezbłędnie. Pewnie dlatego wybrałem ją na swoją nauczycielkę po wsze czasy…

I  tu właśnie następuje ten idealny moment, by zastosować retrospekcję 😉

O ile w ogóle możliwy jest taki stan, pamiętam pierwszy kontakt z Basią jakby to było wczoraj. Piątek 27 maja 2005r., Wrocław, ul. Grabiszyńska, Centrum Sztuk Walki. Weekendowy warsztat z doświadczona nauczycielką, poleconą przez Radka Rychlika.

Jechałem tam z ciekawości, bez uprzedzeń. Asztangę ćwiczyłem dopiero od dwóch miesięcy, ale przecież na dobrą sprawę nikt w Polsce nie znał tej metody, więc “na pewno będą sami początkujący”. No, byli. I co z tego? Spróbować Pierwszej Serii każdy może 😉

Od godziny 6 przemierzałem z plecakiem budzące się piękne miasto. Wrażenia zachwytu potęgowało poranne słońce. Dotarłem dużo przed czasem. Drzwi były jeszcze zamknięte, więc ruszyłem zwiedzać dalej. Na tyle daleko, że wróciłem spóźniony :-/

Wszedłszy na salę nie wiedziałem gdzie mogę się ulokować – tak było ciasno. Wysoka blondynka o wysportowanej sylwetce (“aha, to pewnie ta Basia”) zobaczyła mnie i powiedziała z angielską artykulacją “cześć, chodź tutaj” pokazując jedyne wolne miejsce… tuż przed sobą. To ciekawe i zadziwiające dla mnie, jakie ludzie mają obawy związane z siedzeniem na wprost nauczyciela w pierwszym rzędzie. Przecież to najlepsze miejsce, by spijać słowa z jej/jego ust. Ja zawsze takie właśnie wybierałem. Tym bardziej ucieszyłem się, że dostałem je pomimo spóźnienia. Czasem sobie fantazjuję, że to był znak.

Basia zrobiła wprowadzenie do praktyki, trochę pooddychaliśmy na siedząco, wstaliśmy, zaśpiewaliśmy magiczną mantrę i… się zaczęło.

Chociaż oszczędzałem energię jak mogłem, już po “standardowych” dziesięciu Powitaniach Słońca znalazłem się u kresu sił. A przecież to dopiero pierwsze 15 minut! Jeszcze godzina ćwiczeń przed nami. Doprawdy, nie wiem jakim cudem udało mi się dotrwać do końca. Ślizgając się po spoconej macie, w pewnym momencie już nie wiedziałem gdzie ręka, gdzie noga, gdzie głowa. Próbowałem naśladować wykonywanie pozycji nigdy wcześniej nie widzianych. Jednym słowem: hardkor 😉 Na szczęście słyszałem kiedy zrobić wdech, a kiedy wydech. Te pierwotne, najistotniejsze czynności głos instruktorki akcentował bardzo wyraźnie. Były podparciem, ratunkiem, bezpiecznym schronieniem.

W sobotę już lżej, spokojniej kontynuowaliśmy pracę nad poszczególnymi elementami techniki. Tego dnia kończyłem 28 lat – wkraczałem w okres astrologicznej dojrzałości. Całkiem zgrabną definicję dojrzałości przeczytałem ostatnio we fragmencie rozmowy z prof. Piotrem Olesiem na łamach tygodnika “Polityka”:

“Granica między młodością a dorosłością to pewien próg, gdy porzucamy testowanie rzeczywistości na rzecz zaangażowania w nią (…) Dojrzałość to zdolność do podejmowania ryzyka, zaangażowania w rzeczy, których efektów nie możemy przewidzieć, możemy tylko mieć nadzieję, że będą dobre. Nie wiemy przecież, jak będziemy oceniali naszą pracę po kilku latach, jakie owoce przyniesie nasz związek”

Taka jest również moja definicja. Człowieka dojrzałego stać na podjęcie decyzji, zaangażowanie się i wzięcie odpowiedzialności za efekty swojego zaangażowania.

Tamten wyjazd był najlepszym prezentem urodzinowym, jaki mogłem sobie sprawić. Bo choć przez kilka następnych dni moje ciało cierpiało obolałe do szpiku kości, czułem się szczęśliwy. Chyba każdy z nas rozpoznaje w sobie ten stan specyficznej niewygody, kiedy podświadomie wiemy, że to, co się dzieje, jest pozytywne i od dawna potrzebne. Bolesny proces otwierającej, oczyszczającej, uzdrawiającej zmiany. Trening ciała nie jest mi obcy, wiem co to zakwasy, jednak do tamtej pory nie doświadczałem ich tak kompleksowo. Głowę zaprzątały tylko 2 pytania: kiedy Basia po raz kolejny odwiedzi Polskę i co zrobić, żeby wtedy mieć urlop? 😉

Nie minęło pół roku i spotkaliśmy się ponownie, a potem w odstępach kilkumiesięcznych jeszcze wiele razy na kolejnych warsztatach. Rozpoczął się intensywny, najbardziej wartościowy okres w moim życiu. Powiało świeżością. Znalazłem sens, zobaczyłem perspektywy. Wszystko było proste, wystarczyło ćwiczyć. 100% zdrowia, wspaniałe nowe znajomości, powiększająca się społeczność ludzi, którzy robili to samo i czuli podobnie.

Tym sposobem wybrałem asztangajogę na swoją praktykę. Zdecydowałem się, zaangażowałem, wziąłem odpowiedzialność, podjąłem ryzyko. A skoro już tak, musiałem poznać jej system jak najpełniej, nauczyć się go szybko i dokładnie, żeby od samego początku służył mi. Nie szczędziłem czasu ani pieniędzy na szkolenia z różnymi nauczycielami. Ale najważniejsza była codzienność: zajęcia mysore + praktyka własna. Dzięki temu w stosunkowo krótkim czasie stało się dla mnie oczywiste, że:

  1. Zachowanie ciągłości ma ogromne znaczenie. Istnieje odczuwalna przepaść między ćwiczeniem 3-4 razy w tygodniu z przerwami a ćwiczeniem przez 4 dni z rzędu. To pierwsze jest powierzchowne, trzyma nas w niewoli ciała. To drugie ja nazywam Praktyką. W ogóle żeby doświadczyć głębokich efektów jakiejkolwiek techniki, nie wystarczy jej próbować sporadycznie. Warto podjąć wyzwanie stosowania jej codziennie przez 3 miesiące, z jednym (zawsze tym samym) dniem odpoczynku w tygodniu.
  2. Zachowanie niezależności ma ogromne znaczenie. Wszystko wokół się zmienia. Miej stałe uziemienie, bo inaczej stracisz obiektywność. Praktykuj nie tylko wtedy, gdy jesteś w tzw. formie. Joga ma prowadzić do samopoznania. Jak możesz poznać się w pełni, kiedy unikasz sytuacji trudnych, niewygodnych? Wtedy poznajesz tylko swoją “lepszą” stronę. Wiesz o sobie tyle, że dasz radę jak masz siłę, wolny czas, pieniądze, komfort psychiczny. A jak ich nie masz, co wtedy? Rezygnujesz? Chowasz się? Uciekasz? Unikasz? Oczywiście, kiedy ciało jest słabsze, kiedy zdarza się kontuzja albo choroba, kiedy brakuje czasu, należy praktykę zmodyfikować, dostosować. Ale nie zaniedbywać.
  3. Styl mysore wymyślono dla tych, którzy chcą czynić postępy. Grupowe zajęcia prowadzone oczywiście są fajne. Jest wspólna energia, w kupie raźniej. Też czasem lubię się rozerwać, zrobić coś dla urozmaicenia. Kiedyś nawet lubiłem bardziej, ale chyba wyrosłem 😉 Takie zajęcia wystarczają na rok, góra 2 lata (zależnie od częstotliwości). Potem następuje stagnacja, gdyż poziom zaawansowania całych grup nie wzrasta lub wzrasta baardzo powoli. Dalszy rozwój jednostki staje się niemożliwy. Każdy ma własną, indywidualną ścieżkę. Jeśli naprawdę chcesz się zmieniać i utrwalać zmiany, musisz iść swoją ścieżką, nie oglądać się na innych. Na tym polega mysore.
  4. Poranki mimo wszystko. One przebudzają świadomość, otwierają oczy, otwierają na oścież drzwi możliwości dnia, który dopiero przed nami. Wieczorem, owszem, przyjemnie jest się porozciągać, poziom endorfin wzrasta, jest fajnie, ale… chyba z tego też wyrosłem. Przestało mnie kręcić odkąd zauważyłem wymierne efekty praktyki porannej. Jest w niej więcej ćwiczenia umysłu niż ciała. I o to właśnie chodzi. Joga to ćwiczenie umysłu. Wyzwaniem jest znaleźć rano czas, ale – podobnie jak przy trzech wcześniejszych punktach, dla chcącego nic trudnego. Przeważnie trzeba zmienić nawyki, zmienić tryb życia, dostosować go.
  5. Warto jest mieć nauczyciela. Kogoś, kto przetarł szlak (swój, nie Twój, ale w podobnym kierunku) i idzie dalej, jest wciąż 2 kroki przed Tobą. Kogoś, komu ufasz, kogo uważasz za swojego mentora, osobę mądrzejszą od Ciebie, żeby w razie czego się poradzić. Kogoś, kogo metody działania Ci odpowiadają. Wybrać go i wziąć odpowiedzialność za ten wybór. Ja wybrałem Basię.

Minęło 9 lat. Tydzień temu znowu jechałem na swój pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie podchodziłem do Drugiej Serii prowadzonej w całości. Wykonałem ją samodzielnie najwyżej 20 razy. Niewiele. Żeby nabrać jako takiej płynności, potrzeba z 200 razy powtórzyć. A może i 500. Ale w tym przypadku chodziło o co innego. Chciałem uczcić rocznicę, wykorzystać okazję, że Basia jest tak blisko akurat znów tuż przed moimi urodzinami 😉

Zdążyłem poznać wiele osób urzeczonych asztangą. Spodobała im się ta forma, dobrze im szła praktyka, czynili postępy. Jednak tylko nieliczni pozostali jej wierni. Reszta miała tylko krótki romans bądź cykliczne fazy rozstań i powrotów. Zastanawialiśmy się ostatnio z koleżanką, z czego to wynika, ale nie wysnuliśmy żadnych konkretnych wniosków. Na pewno znaczenie ma konstrukcja psychofizyczna danej osoby. Jednak myślę, że dużo zależy od okoliczności pierwszego spotkania. U mnie wszystko złożyło się idealnie, w odpowiednim momencie życia. Potem to już kwestia podtrzymania stanu. Jak w każdym związku. Przeżywasz kryzys, masz wątpliwości? Przypomnij sobie początkową fascynację. Jak to się zaczęło? Wiadomo, nic dwa razy się nie zdarza. Mimo wszystko spróbuj poczuć to samo, co wtedy.

Życzę Ci znalezienia swojej własnej, stabilnej, unikatowej ścieżki. Takiej, do której masz pełne przekonanie, wiesz, że Ci służy. Takiej, której warto się trzymać. I trzymaj się 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *