Cudowny poranek. Czas na medytację, po której nie ma NIC. Żadnego planowania, żadnych zobowiązań, przygotowań, umówionych spotkań, odbierania telefonów i kreatywności wymuszonej potrzebą zarobienia pieniędzy.
Reset. 3-dniowe wakacje. Po raz pierwszy od dłuższego czasu jestem na warsztatach, których sam nie organizuję. Ktoś inny to zrobił, ja przychodzę na gotowe. Jak do mamy na obiad.
Łatwiej być uczniem niż nauczycielem, łatwiej dzieckiem niż rodzicem być. Beztroski to czas, boski czas, płyniesz bez wiosła i steru. Wystarczy się słuchać, poddać nurtowi. Dorośli powiedzą co masz robić, nauczyciel pokaże. Oni biorą za ciebie odpowiedzialność. Od wczoraj do niedzieli włącznie pozwalam sobie czuć się w ten sposób u Kino MacGregor w Astanga Yoga Studio.
Na razie, szczerze mówiąc, szału nie ma. Ot, powtórka z rozrywki. Oczywiste oczywistości, podstawy podstaw. Na pierwszych zajęciach wielokrotnie wałkowany elementarz manualnej asysty, a na drugich znowu przyciągaliśmy kości miednicy do środka. Owszem, coś tam się zmieniło przez 2 lata. Np. macicę zastąpiono pęcherzem, żeby faceci też poczuli przyklejanie tylnej ścianki do kości krzyżowej 😉
Mam wrażenie, że wszyscy nauczyciele asan mówią już jednym językiem i ciągle to samo. Że pokazują podobne ćwiczenia. No bo ile można więcej? Fizyczność asztangi gdzieś się wysyca, wyczerpuje. Musi. Tak jak kult ciała kiedyś się kończy.
Może za dużo warsztatów u nauczycieli tej samej metody? A może po prostu straciłem pierwszą fascynację, ekscytację początkiem podróży? Tęsknię do chwili, gdy znów “wszystko będzie takie nowe i takie pierwsze”… [jwplayer player=”7″ mediaid=”3406″]
Dzisiaj seria prowadzona. Poprzednim razem byłem zachwycony. Teraz nie oczekuję fajerwerków. Ot, Pierwsza Seria, choć ładnym głosem recytowana, trzeba przyznać. Odrobiny pikanterii dodaje świadomość, że praktyka będzie filmowana. Wczoraj wyraziłem na to pisemną zgodę. W sumie dobrze się składa, bo z całej tej jogi najlepiej wychodzi mi pozo(ro?)wanie 😉
A jutro podobno staniemy na uszach, przepraszam, rękach. W tym życiu jeszcze nie miałem przyjemności tego dokonać. I cudu się nie spodziewam. Pierwszą Pincha Mayurasana bez ściany wykonałem po ośmiu latach ćwiczeń, więc na handstand mogę poczekać drugie tyle. A potem pewnie napiszę “ot, stanie na rękach, żadna filozofia”. Wszystko jest takie relatywne…