Chciałem (i powinienem był!) napisać to już rok temu. Jednak na drodze do celu wciąż stawały rzeczy “ważniejsze”, z pilnym terminem wykonania. Intensywnie zmienne realia ‘2012 wyprzedzały moją zdolność adaptacji. Dopiero ostatnia przerwa świąteczna pozwoliła się zatrzymać, oddać refleksji, przypomnieć sobie tamten cudowny czas.
To był październik 2011 r. Miałem wtedy ogromną przyjemność mieszkać i pracować we Wrocławiu. Uwielbiam to miasto! 🙂 Ze wszystkich dużych miast Polski ono jest mi energetycznie najbliższe. Dobrze się w nim czuję, bez wysiłku. Dlatego z radością przyjąłem propozycję Akademii Ruchu, by przez miesiąc prowadzić tam zajęcia asztangi.
Swoją ówczesną sytuację zawodową w Warszawie określiłbym mianem przejściowej. Palcem jednej stopy jeszcze w branży komputerowej, a drugą nogą już po kolano w fitnesklubach jako instruktor. Łatwo nie było, głównie z powodu braku wsparcia. Samodzielnie przecierałem szlaki, grupy dopiero się tworzyły, uczyłem ciągle od podstaw. Rzadki plan zajęć nie rokował nadziei na stały rozwój osób ćwiczących, a o zajęciach porannych mogłem tylko pomarzyć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za pół roku podejdzie do mnie ładna blondynka i zaproponuje pracę w szkole jogi (wow!) Ale to już jest temat na inny wpis… 😉
Wrocławska przygoda w tym kontekście wyglądała jak bajka. Mieszkałem wygodnie, z ogromną czasoprzestrzenią na praktykę własną, odpoczynek i zgłębianie teorii. Jesień była ciepła, kolorowa, zachęcała do spacerów. Zwiedziłem hektary terenów, wspomagając się wyrobioną na tamten moment kartą miejską UrbanCard ze zdjęciem (do dziś ją mam, mogę doładować) 🙂
Popołudniami prowadziłem zajęcia, co było wielką przyjemnością, po pierwsze ze względu na ich organizację, po drugie – uczestników. Grafik asztangajogi w Akademii miał (i nadal ma) klarowny podział na grupy zaawansowania, wliczając zajęcia majsor. Na tych ostatnich bywała pełna sala(!) Świadczy to moim zdaniem o wysokim poziomie odpowiedzialności uczniów za siebie. Asztangowy aerobik serii prowadzonej przestaje kiedyś wystarczać. Dopiero majsor pozwala pójść dalej, nauczyć się nowego, rozwinąć się. Oni już wtedy byli tego świadomi. Być może pod wpływem Beaty, Ewy, Roberta (nauczycieli lokalnych), a może Basi Lipskiej i innych uczących gościnnie. Ja po raz pierwszy miałem możliwość obserwacji zmian, jakie zachodzą w praktyce u osób, które uczęszczają na zajęcia systematycznie. Mogłem w pełni zastosować metody, które poznałem na kursach nauczycielskich. Sama radość – pomagać i dzielić się doświadczeniem w takich warunkach z takimi uczniami 🙂
W ogóle odnoszę wrażenie, że 2 lata temu Wrocław miał najsilniejszą reprezentację asztangajogi w Polsce. Gdyby przemnożyć frekwencję (wielkość mierzalna) osób praktykujących przez ich systematyczność (też mierzalna) i zaangażowanie (ta akurat niemierzalna) we wszystkich wrocławskich ośrodkach asztangi, wynik mógłby przyćmić Warszawę. Dziś zapewne jest inaczej. Nie wiem jak Wrocław, bo dawno nie byłem, ale stolica rozwinęła się mocno. Na Gałczyńskiego, na Śniadeckich, na Chałubińskiego i od niedawna także na Żurawiej praktyka w systemie majsor przyciąga coraz więcej osób.
Takie porównania są być może nie na miejscu, ale jednak mi się nasuwają. Dość powiedzieć, że w PureYoga Pawła Jarnickiego majsor oficjalnie zaczynał się kiedyś o 6:30 (nieoficjalnie – jeszcze wcześniej). A dziś zajrzałem z ciekawości w ich grafik i zobaczyłem tam godzinę 5:45! Proszę mi pokazać inną szkołę, która tak ma. To o czymś świadczy, zwłaszcza, jeżeli znajdują się chętni. Mieszkając we Wrocławiu, zapewne tam bym przychodził, na dobry początek dnia 🙂
W podziękowaniu za cudownie spędzony czas chciałbym zadedykować poniższy filmik wszystkim, których spotkałem podczas tamtych jesiennych wakacji-delegacji. Do zobaczenia!
(wersja na vimeo: https://vimeo.com/56690737)
superowe 😛 Pozdrawiam Wszystkich
Fajna strona, nawet ciekawy wpis, dodam se do ulubionych niech strace 🙂